
Działo się to 19 sierpnia 1850r. Felicyssyma Lemańska podyktowała swój testament. Była już chora, nie wstawała z łóżka. Czuła, że jej czas ziemski mija i była świadoma, tego co się dzieje po śmierci szlachcianki. Nie miała złudzeń, że jej postanowienia, nie będą się podobać rodzinie. Przezornie poprosiła czterech świadków w chwili spisywania testamentu, żeby w przyszłości nikt testamentu nie podważył. Podpisała go własnoręcznie. W dokumencie wyjaśnia, że zrobiła to dla swojego męża, żeby oszczędzić mu walki z rodziną o schedę. Ponieważ ten nigdy o jej pieniądze nie prosił, ona też nie chciała, żeby po jej śmierci dobra Suliszew były dzielone, w obowiązku spłaty rodziny. Chciała, żeby były niepodzielne w jego jedynie rozporządzeniu.
W związku z tym cały swój majątek Felicyssyma rozdała, ale w sposób wyjątkowy. Przekazała sumy między innymi na biednych wyznania ewangelickiego ze szpitala w Rawie Mazowieckiej, sieroty z Warszawy. Przekazała pieniądze mieszkańcom wsi Suliszew, a także służbie z dworu: służącym, kucharzowi, chrześnicy swojej itd. Wymieniała nazwiska i kwoty. Przekazała również w depozyt męża swojego 1800 zł na rzecz kościoła w Starej Rawie. Zobowiązała go do przekazywania corocznej sumy z tej kwoty dla miejscowego proboszcza, a ten w zamian miał odprawiać żałobne nabożeństwo z katafalkami w kolejne rocznice jej śmierci. Czy tak się stało tego nie wiem... Nie pamiętam takiej intencji mszalnej za swojego życia. A wy?
Zmarła ósmego październiku tego samego roku. Tego dnia, jej testament się urzeczywistnił. Mąż wystawił pomnik. My go mijamy, a teraz mamy szansę dostrzec nie tylko na pomnik, ale też człowieka.
Poniżej zamieszczam testament.
Komentarze
Prześlij komentarz